Wydawać by się mogło, że o prawie autorskim już dużo powiedziałem, również przy okazji kanału Prawo autorskie w 3 minuty, ale gdy skupiamy się na polach eksploatacji, licencjach, okresach ochrony i kwotach, to zapominamy często, że twórca posiada też silny arsenał w postaci praw osobistych, które go chronią. To gwarantuje mu kilka przywilejów, które mogą być dla ważne, ale dla zamawiającego utwór mogą z kolei okazać się prawdziwym przekleństwem.
Zasadniczo, jeśli nie rozstrzygnie się poniższych kwestii na poziomie umowy, to interpretacja ich będzie prawie zawsze na korzyść autora. Z drugiej strony: jeśli twórca nie zna swoich praw, to nawet mu do głowy nie przyjdzie jakim arsenałem środków dysponuje. Co więc możesz, autorze?
Utwór nie może być wykorzystywany wbrew intencji jego twórcy, a więc nie może być tak, że zamawiamy dany utwór, a później wykorzystujemy go zupełnie na opak. Twórca w takim wypadku może słusznie interweniować. Rozpowszechnianie dzieła powinno być wstrzymane, a ty nie musisz zwracać klientowi ani złotówki – i to jest najważniesze. Ma to znaczenie szczególnie w przypadku twórczości, która może mieć kontekst ideologiczny. Nie będę się zagłębiał w ten problem, ale zapamiętać należy, że klient mówiący: „Zapłaciłem, więc mogę z tym robić, co chcę” – mówi nieprawdę i pewnie nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Autorowi za nadzór należy się stosowne wynagrodzenie, co ma szczególne uzasadnienie w przypadku dzieł plastycznych. Wyobraźmy sobie że parafia w mieście Y zamawia standardowe dzieło XXI wieku: pomnik Papieża Polaka. Płaci autorowi ustaloną z góry sumę, odbiera dzieło. Po dwóch latach autor wraca, dokonuje kontroli, przekazuje proboszczowi uwagi i wskazówki konserwatorskie na piśmie, po czym wystawia fakturę. Jeśli kwota na fakturze nie będzie absurdalnie zawyżona, to proboszczowi pozostanie jedynie zapłacić.
Większość autorów rezygnuje z tego przywileju (lub raczej zamawiający umieszczają w umowie odpowiedni punkt), jednak jeśli akurat, drogi twórco, masz na pieńku ze swoim klientem i nie zależy ci na relacjach z nim, to droga do ciekawej zemsty pozostaje otwarta. W każdym razie warto pamiętać, że istnieje coś takiego, jak nadzór autorski. W dobrze opracowanych umowach zawsze jest zapis, że twórca (wykonawca) zrzeka się prawa do nadzoru, właśnie po to, aby zabezpieczyć się przed sytuacją konfliktową. Jeśłi więc zastanawiałeś się kiedyś o co chodzi z tym nadzorem, to właśnie o to.
Twórca ma również prawo do oznaczenia egzemplarzy utworu swoim imieniem i nazwiskiem oraz do decydowania o jego pierwszym udostępnieniu. Zdarza się jednak często, że na warunkach określonych w umowie, twórca zrzeka się wykonywania tych praw.
Praktycznie najlepszym sposobem na zabezpieczenie dowodu ustalenia utworu jest pozostawienie widocznego „śladu” jego twórczości. Dotyczy to sytuacji, gdy twórca zmuszony jest udowadniać, że to on jest autorem. W czasach plagiatów to wcale nie jest aż tak absurdalna wizja. Sam kilka razy spotkałem się z tym, że grafik-freelancer pokłócił się z klientem i musiał udowadniać, że to on stworzył identyfikację wizualną do produktu. I często nie jest to takie proste, szczególnie gdy klient to duża firma i skomplikowanych procedurach lub mała o skomplikowanej etyce.
Dawniej, w czasach przedinternetowych, zdarzało się, że twórcy scenariuszy jeden egzemplarz swojej pracy wysyłali sami do siebie listem poleconym do dobrze zalakowanej kopercie. Po co? Gdyby na etapie późniejszym ktoś postanowił zanadto zainspirować się scenariuszem, pokrzywdzony twórca przedstawiał w sądzie zalakowaną kopertę z oryginałem i stemplem pocztowym z datą wysyłki. W ten sposób miał tani, ale całkiem skuteczny dowód na to, kto pierwszy stworzył dane dzieło. Oczywiście wysyłkę należało wykonać zanim utwór został rozpowszechniony choćby wśród najbliższych znajomych.
W czasach internetu pomocą służą nam już same pliki w których przechowywane są treści, które tworzymy. Jeśli więc istnieje prawdopodobieństwo, że nasza twórczość może zostać wykorzystana bez naszej wiedzy, warto zawsze zachowywać oryginale pliki, a także poszczególne wersje dokumentów, jeśli pracujemy na wielu.
Warto też wiedzieć, że ustalenie utworu nie musi się wiązać z jego upublicznieniem, choć często za fakt ustalenia uznaje się sytuację, w której z utworem zapoznały się inne osoby niż autor. Przykładem ustalenia bez udziału świadków jest choćby sytuacja, gdy autor umieszcza swój utwór w postaci pliku na serwerze. Choć serwer nie ma osobowości, to w razie problemów bez trudu można udowodnić zarówno czas jak i treść umieszczonego pliku. Spełnia to więc warunki ustalenia.
I inna sytuacja: utwór może być ustalony pomimo, że nie ma określonego na początku procesu nośnika (czy formy). Wyobraźmy sobie przypadek konkursu dla raperów podczas którego każdy artysta na poczekaniu tworzy swoje rymy. W momencie, gdy podchodzi do mikrofonu utworu jeszcze nie ma (jest zalążek w jego głowie). Utwór więc ustala się bezpośrednio w momencie jego powstawania i wyrażania. Idealnie, jeśli taki konkurs jest rejestrowany. W innym wypadku twórca może liczyć jedynie na zawodną pamięć nie zawsze obiektywnych świadków.
Te dwa przykłady pokazują, że ustalenie – generalny warunek ochrony każdego utworu, opiera się o zdrowy rozsądek i (czasem) pomysłowość. Kto to zrozumie, nie będzie musiał sięgać do ustawy.
Sprawy związane z wieloma twórcami tego samego utworu reguluje artykuł 9 ustawy:
(1) Współtwórcom przysługuje prawo autorskie wspólnie. Domniemywa się, że wielkości udziałów są równe. Każdy ze współtwórców może żądać określenia wielkości udziałów przez sąd, na podstawie wkładów pracy twórczej.
(2) Każdy ze współtwórców może wykonywać prawo autorskie do swojej części utworu mającej samodzielne znaczenie, bez uszczerbku dla praw pozostałych współtwórców.
(3) Do wykonywania prawa autorskiego do całości utworu potrzebna jest zgoda wszystkich współtwórców. W przypadku braku takiej zgody każdy ze współtwórców może żądać rozstrzygnięcia przez sąd, który orzeka uwzględniając interesy wszystkich współtwórców.
(4) Każdy ze współtwórców może dochodzić roszczeń z tytułu naruszenia prawa autorskiego do całości utworu. Uzyskane świadczenie przypada wszystkim współtwórcom, stosownie do wielkości ich udziałów.
(5) Do autorskich praw majątkowych przysługujących współtwórcom stosuje się odpowiednio przepisy Kodeksu cywilnego o współwłasności w częściach ułamkowych.
art. 9 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Z zapisów tych wynika pięć jasnych faktów, które powinny stać się kanonem każdego twórcy:
Ten akapit powinni przeczytać nie tyle twórcy, co zamawiający utwory. Nieświadomość może bowiem sporo kosztować:
(1) Jeżeli z umowy nie wynika, że przeniesienie autorskich praw majątkowych lub udzielenie licencji nastąpiło nieodpłatnie, twórcy przysługuje prawo do wynagrodzenia.
(2) Jeżeli w umowie nie określono wysokości wynagrodzenia autorskiego, wysokość wynagrodzenia określa się z uwzględnieniem zakresu udzielonego prawa oraz korzyści wynikających z korzystania z utworu.
art. 43 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
W razie rażącej dysproporcji między wynagrodzeniem twórcy a korzyściami nabywcy autorskich praw majątkowych lub licencjobiorcy, twórca może żądać stosownego podwyższenia wynagrodzenia przez sąd.
art. 44 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Widać więc wyraźnie, że interesy obu stron powinny być zabezpieczone zawczasu. Jeżeli stronie silniejszej (a nią zazwyczaj jest klient), wydaje się, że lepiej czegoś w umowie nie napisać, to można się bardzo rozczarować, ale – tu sedno tego tekstu – twórca musi znać swoje prawa! Choćby prawo do zapłaty właśnie. Podsumowując: jeśli umowa nie zakłada tego, że rezygnujesz z zapłaty, a jedynie „milczy” na ten temat, to niejako „z urzędu” należy ci się wynagrodzenie. Chytry traci dwa razy.
Nie zdziwię się, jeśli parę osób podczas lektury tego tekstu doznało dziwnego poczucia niesprawiedliwości. Jeśli zamiast freelansu pracujesz na etacie, również tworzysz utwory w rozumieniu prawa autorskiego! Mało tego, twórcy przecież należy się wynagrodzenie. Jeśli w twojej umowie o pracę nie ma ani słowa o prawach autorskich i wynagrodzeniu za twórczość w pracy, to niestety, muszę cię zmartwić. Utwory, które wykonujesz w ramach świadczenia pracy, nawet jeśli bezpośrednio z umowy one nie wynikają, stają się automatycznie własnością pracodawcy.
Analogicznie: ja, tworząc szkolenie wideo, jestem jego autorem, ale prawa do rozporządzania nim automatycznie przechodzą na mojego pracodawcę. Mimo, że nie mam w swojej umowie dosłownie wyrażonego obowiązku tworzenia szkoleń. Wystarczy jedynie, że jestem odpowiedzialny za tworzenie wiedzy w mojej organizacji. Gdybym jednak był zatrudniony na fikcyjnej umowie, a w rzeczywistości wykonywał znacznie szerszy zakres obowiązków, to byłaby dla mnie furtka, a dla mojego pracodawcy – potencjalny problem.
Utwory stworzone „po pracy” nie należą do pracodawcy nawet, jeśli byłyby tematycznie związane z zakresem obowiązków służbowych autora. Oczywiście zakładając, że pozwalają na to zapisy umowy o pracę i pracodawca godzi się na konkurencyjną działalność.
Tak więc na zakończenie ważna uwaga: spisanie umowy to doskonałe zabezpieczenie dla twórcy i mimo, że często brak umowy otwiera mu dodatkowe możliwości, to jednak lepiej mieć zabezpieczenie na papierze, niż potencjalne szanse w teorii. Czasem umowy są wręcz niezbędne. Włos mi się jeży na głowie, gdy słyszę, co czasem opowiadają moi znajomi. Umowy na zaniżone kwoty i z fikcyjnym przedmiotem zamówienia to w niektórych firmach standard, który pozwala zaoszczędzić parę groszy. Tyle, że w przypadku konfliktu z autorem zamawiający jest w trudnej sytuacji, bo twórca może się obrazić i narobić dużo problemów. O ile udzielenie licencji nie wymaga umowy pisemnej, tak już przekazanie praw autorskich już tak. Tak więc wszelkie logotypy, strony internetowe (jeśli spełniają wymogi byc utworem w rozumieniu ustawy) i inne dzieła często zamawiane od znajomego, „na gębę” i przy okazji mogą wcale nie należeć do klienta, jeśli nie ma na to pisemnego potwierdzenia w formie umowy. Rozumiem więc, że czasem spisanie umowy jest trudne lub przesuwane w czasie w nieskończoność. Niemniej jednak ustalenia na mailu też mogą mieć wartość dowodową, szczególnie dla twórcy, gdyby przyszło mu udowadniać prawo do stosownego wynagrodzenia.
Prawdziwa historia: jedna ze spółek dużego państwowego holdingu zamawia u niezależnej producentki film promocyjny. Dysponują budżetem kilkunastu tysięcy złotych, ale są w stanie podpisać umowię jedynie na pięćset (!). Resztę „rozliczą jakoś inaczej”. Producentka zaczyna pracę, inwestuje połowę budżetu z własnej kieszeni, po czym zaczynają się problemy – klientowi nic się nie podoba. Proces produkcji się przeciąga, wszyscy są niezadowoleni i zmęczeni, po czym klient płaci zakontraktowane pięćset złotych netto. Producentka zostaje z długiem ponad 8 tysięcy.
Jeśli więc trafisz kiedyś na ten tekst i masz wątpliwości co do sytuacji, w której się znalazłeś – wejdź w zakładkę Kontakt i napisz do mnie. Chętnie pomogę.
1 Comment
Świetny artykuł ! Warto znać prawa autorskie szczególnie w dzisiejszych czasach kiedy wszystko bez prawie żadnych ograniczeń można pobrać z internetu.