Zdarza mi się od czasu do czasu prowadzić warsztaty z ogólnie pojętej tematyki multimediów w biznesie. Trafiam z nimi do różnych branż, poznaję bardzo ciekawych ludzi, a wspólny mianownik – i zarazem: temat dzisiejszego artykułu – w większości przypadków brzmi: chcemy się nauczyć, jak robić dobre wideo. W bardzo różnym zakresie: pigułki wiedzy, wideo biuletyny wewnętrzne, webcasty/podcasty, a obecnie również wykorzystując smartfony i tablety.
Jako, że szkolenia nigdy nie były moim, jak to się mówi: kor-biznesem, to początkowo myślałem, że sam się stawiam w trochę niezręcznej sytuacji. Prowadząc studio i inwestując w imieniu jego właścicieli w drogi, profesjonalny sprzęt, mam obowiązek przeze wszystkim zapełnić to studio i dać zajęcie kolegom z pracy. Gdy więc uczę pracowników jakiejś dużej firmy tego, co sam mógłbym zrobić, to trochę działam na własną niekorzyść. Z jednej strony odzywa się pycha łechtana przez możliwość bycia „panem trenerem” przez kilka dni w miesiącu, z drugiej – jako „pan producent” mógłbym zarobić więcej.
Wystarczył jeden czy dwa warsztaty, abym zrozumiał, że te sprawy jadą pod dwóch zupełnie innych torach, które ze sobą nie kolidują. A pojąłem to w momencie, gdy lepiej się wsuchałem w potrzeby moich klientów. Nie w to, co deklarują określając cele szkoleniowe, które musimy osiągnąć, ale słuchać uważniej. Dlaczego więc firmy same pakują się w ryzykowną przygodę z multimediami? Powody się powtarzają:
Pojawia się czasem taki zarzut, że tych dwudziestu amatorów stworzy dwadzieścia amatorskich filmów, a jeden zawodowiec – jedną perełkę. Więc lepiej mieć klejnot, niż dwadzieścia wiader kartofli. Cały mój ambaras właśnie na tym polega, aby pokazać oryginalne znaczenie słowa amator i przypomnieć co poniektórym, że nie ma w nim najmniejszego śladu konotacji z jakością.
Wrzucam kilka zdjęć z zeszłotygodniowego warsztatu, który – jak się można domyśleć po zawartości obrazków – dotyczył kręcenia wideo za pomocą smartfona:
Czemu tak jest? Robić dobre wideo, to nie tylko takie, które ma najwyższą jakość techniczną, ale oddaje sens miejsca, czasu i akcji. A to potrafią tylko amatorzy, którzy są na miejscu, mają czas, żeby sięgnąć po swojego smartfona, a akcję rozumieją najlepiej, jako specjaliści w danej branży.
W zależności od tematyki do opanowania jest kilka elementów. Warsztaty w naszym wykonaniu trwają do 2 do 5 dni, zazwyczaj bliżej nam do dni dwóch. I prawda jest taka, że niemal zawsze pierwszy dzień schodzi nam na przełamanie podejścia uczestników poprzez pokazanie im kawałka filmowej sztuki (storytelling, układanie ujęć, kadrowanie), co otwiera ich umysły. Zaczynają zauważać, że sukces w wideo nie zależy tylko i wyłącznie od sprzętu i doświadczenia, ale również od znajomości metod i umiejętności ich stosowania. A także, że te metody są do nauczenia i wyćwiczenia, tak samo jak można się nauczyć pisać ciekawe reportaże. Nie każdy będzie Kapuścińskim, ale każdy może robić to przyzwoicie i – co najważniejsze – świadomie stosować środki wyrazu.
Uczestnicy dowiadują się, że słowa na ekranie nie są przypadkowe, tak samo jak postawa ciała. Że ruch wewnątrz kadru, to gdzie patrzymy, jak stoimy czy siedzimy to również są sprawy, które można i trzeba zaplanować. Że pokazywanie kogoś raz z bliska, raz z daleka, a innym razem wcale, to nie jest radosna twórczość montażysty, ale świadome działanie. Obecnie ogromne znaczenie mają również tematy związane z publikacją i dystrybucją treści w internecie, bo nawet najlepszy film zda się na niewiele, jeśli nie odnajdą go widzowie.
To zaś oznacza, że w dwa dni mamy go obrobienia spory zakres materiału z bardzo różnorodnych dziedzin:
Oczywiście każdy tych punktów jest bazą do pracy na wiele godzin. To oznacza konieczność odkrycia w sobie różnych umiejętności. W praktyce więc trzeba pogodzić się z tym, że na każdych 10 uczestników warsztatu 2/3 realnie zajmie się robieniem wideo, z czego może połowa z tej grupy będzie to robiła dobrze. Niemniej jednak nie jest to dla mnie ani niespodzianka, ani rozczarowanie. Naiwnością byłoby twierdzić, że każdemu uda się wejść w ten świat.
Co ciekawe, gdy spotykam uczestników przy innych okazjach wspominają często, że okazji do nagrań zbyt wiele nie mają, ale za to w zupełnie inny sposób oglądają teraz ulubione seriale czy audycje telewizyjne. Wiele osób podkreśla, że teraz dopiero doceniają robotę, którą wykonują niektórzy twórcy YouTube – widzą coś więcej, niż tylko śmieszne filmiki.
Oprócz podstawowego problemu – próba zrobienia w weekend filmowców ze specjalistów danej branży, większość firm ma jeszcze kilka wyzwań do pokonania. Jednym z nich jest konieczność połączenia nowych umiejętności z jakąś strategią firmy. Zazwyczaj inwestując w wideo zakładamy, że będzie ono do czegoś wykorzystywane: marketing, szkolenia lub specyficzne combo: marketing treści. Żeby to wszystko miało sens musi być spójne z innymi działaniami firmy. Na poziomie najbardziej podstawowym choćby z aspektami wizualnymi (właściwe wykorzystanie identyfikacji i księgi znaku), ale oczywiście czym głębiej w las tym więcej drzew. Zaczynamy sobie uświadamiać, że nie wiemy, jak ma wyglądać proces decyzji przy publikacji filmów i planowaniu produkcji. Nie wiemy w jaki sposób i czy w ogóle nasza praca będzie wspierana przez marketing czy PR. Skomplikowane korporacyjne relacje trochę utrudniają rozplątanie tego węzła.
Oczywiście idealnie by było, gdybyśmy przychodzili na warsztat z gotową strategią działania. Tyle, że mam wrażenie, że warsztat przeze mnie prowadzony często jest traktowany jako katalizator do ruszenia pewnych spraw i sprawdzenia co z tego może być w przyszłości przydatne. Mógłbym więc narzekać, że ciężko się pracuje, gdy nie ma konkretnej strategii, ale ja doskonale rozumiem, że jestem częścią dużego i skomplikowanego procesu i to może właśnie dzięki mojej pracy proces ten nabierze rozpędu i jakaś firma stanie w jakiejś dziedzinie lepsza.
Innym wyzwaniem jest delegowanie pracowników do tworzenia multimediów. Większość osób łapie bakcyla i chętnie podejmuje wyzwania z tym związane, ale ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że uczestnik warsztatu dzień później przestaje być uczestnikiem, a staje się pracownikiem. Ma swoje obowiązki, terminy, problemy. Na początku warsztatu proszę o pełne skupienie się na temacie, zamkniecie laptopów i wyciszenie telefonów, ale gdy warsztat się kończy, to praca wraca ze dwojoną siłą. Często trener kończący warsztat mówi o tym, że teraz trzeba ćwiczyć i wykorzystywać zdobyte umiejętności w praktyce, bo inaczej one zanikną. Trzeba tylko pamiętać, że odbiorcą tych słów nie zawsze są decydenci, a powinni. Tutaj znowu dochodzimy do tematu strategii, w której zaplanować musimy również miejsce i czas na kręcenie wideo.
Ostatni warsztat zrealizowałem dzięki Michałowi Taranowi z firmy Aktren. Polecam go jako prawdziwego profesjonalistę w swojej dziedzinie. Kto wie, może pracując z nim, będziesz miał okazję też pracować ze mną.
Kolejny ważny temat to sprzęt do produkcji wideo. Część firm kupuje dla siebie kamerę i potrzebne akcesoria. Mam tutaj często szansę odpowiednio taki zakup zaplanować. To bardzo dobrze, bo możemy wspólnie wybrać to, co akurat będzie potrzebne i używane. W innych przypadkach podejmujemy próby wykorzystania tego, co firmie jest – np. służbowych telefonów komórkowych i tylko dodać odpowiednia akcesoria. W tym wypadku jednak zderzamy się z całą gamą różnorodnego sprzętu, a czasem z polityką BYOD, która w wielu firmach staje się popularna. W praktyce stworzenie dla każdego równowartościowego środowiska do pracy i nauki jest trudne.
Wyzwania, które opisałem nie są nie do przejścia. Jak pewnie widzisz, nie ma w nich niczego z czym mniej czy bardziej nowoczesna firma nie radzi sobie na co dzień. Działanie w warunkach ciągle tworzących się strategii, zmienianie celów, walka o zasoby czy aktualizacja i dostęp do sprzętu to codzienność praktycznie każdej firmy. Nic więc tak naprawdę nie stoi na przeszkodzie, aby spróbować.
Wśród wyzwań w ogóle nie umieściłem problemów z adaptacją wiedzy z zakresu kręcenia filmów, bo uważam, że te problemy praktycznie nie występują. Nie każdy będzie Tarantino, ale każdy może się nauczyć co to jest plan amerykański, czym się różni od połzbliżenia i jak to wykorzystać. Skoro wymagamy od pracowników, aby uczyli sie negocjacji, obsługi trudnego klienta, albo pracy w warunkach różnych metodyk, to tworzenie filmów na poziomie podstawowym nie jest trudniejsze niż zakuwanie zasad Prince2. A na pewno ciekawsze.
Myślę, że umiejętność działania w świecie multimediów jest jedną z kluczowych kompetencji dla następnych lat. Nie musimy się przy tym obawiać problemów, które trawią również bliski mi e-learning i zastępowanie zawodowców przez amatorów. Zwróć uwagę, że w e-learningu zawodowców często zastępują nie pracownicy firm, a inni zawodowcy, których jednak nie określa jakość, ale cena usługi. Skoro są ludzie, którzy bez mrugnięcia okiem kupują „ekran” za 12 zł brutto, to tylko dlatego, że praca metodyka jest często niewidoczna i nie wiadomo za co się płaci. Wideo jest bezlitosne. Jeżeli nie masz kamery pod ręką i nie nagrasz czegoś ważnego akurat tu i teraz, to żaden chałturnik tego nie naprawi. Nie zrobi tego też zawodowiec za duże pieniądze, bo prawdziwą wartością wideo jest to, że – abstrahując od planowania i procesowania – jest ono dostępne od ręki, zawsze gdy pojawi się taka potrzeba.
Chcesz pogłębić temat, albo spotkać się na kawie? A może potrzebujesz artykuł na temat: jak robić dobre wideo firmowe? Napisz do mnie: piotr@maczuga.edu.pl.