Wiadomo wszem i wobec, że ci młodzi to są leniwi, bez ambicji i tylko siedzą nad swoimi makami, zerkają co jakiś czas na normalny świat znad kubka sojowego latte, którego resztki skapują im ze starannie wypielęgnowanej brody. A najgorsze, że mamy w ich w firmach coraz więcej. No to jak nimi żyć?
Pokolenie właśnie weszło na salony. Nie są już tylko stażystami (najgorszymi, jakich mieliśmy od lat) czy studentami na praktykach (ale co to za studia teraz, panie!). Oni pracują! Mnożą się i z każdym rokiem jest ich więcej. Już w połowie następnej dekady będą stanowili zdecydowaną większość na rynku pracy. O ich roli i wyzwaniu, które przed nami staje napisano już wiele. Ja skupię się na zagadnienia i trendach związanych z distance learning.
Jak sobie z nimi poradzić i w jaki sposób można wpływać na ich rozwój?
Kim „to” jest?
Zacznijmy od tego, że przypinanie stereotypowych łatek jest tak samo skuteczne, jak przekonanie, że każdy Francuz śmierdzi serem. Jak odpowiednio powąchasz to zawsze coś jest na rzeczy, ale generalnie to bzdura. Pokolenie Y to ogromna różnorodność, a więc koszmar dla każdego menedżera, bowiem „igreki” nie dają się tak łatwo upchać w kolumnach excela.
Tak naprawdę poniższe wskazówki przydadzą się nie tylko do pracy z millenialsami, ale również z każdą z person w twoim otoczeniu. Wiele cech charakterystycznych dla millenialsów wykazują także osoby nieformalnie związane z twoim biznesem, od których jednak bardzo wiele zależy, jak hurtownicy czy dostawcy.
Narzekamy na nich, śmiejemy się z ich rzekomej nieporadności, ale tak naprawdę boimy się ich, bo w wielu aspektach są od nas lepsi. Rodzą się ze znajomością social media, a wychowują w tabletem w dłoni. Działają szybciej, na wielu polach sprawniej. Są inni niż my. Jeśli więc to na nas spoczywa ciężar dostarczenia im wiedzy i inspiracji, aby rosły ich umiejętności, to musimy do tego odpowiednio podejść.
To pokolenie technologii. Nie lubią ściemniania i tanich zagrywek. Za to potrzebują dodatkowych, silniejszych bodźców. Śmieszą mnie i jednocześnie przerażają wizjonerskie zacięcia wielu hr-owców przekonanych, że akurat w ich firmie to tak nie działa. Że wszędzie na świecie millenialsów trzeba traktować jak millenialsów, a u nas na zakładzie akurat nie.
Jak do nich dotrzeć?
Zrozumienie tego jest jednocześnie ważną lekcją z zakresu współczesnych metod uczenia się i rozwoju, opartych na technologii, grach i relacjach społecznych.
- Praktyka zamiast teorii – Millenialsi dopiero co pokończyli rozmaite szkoły i uniwersytety, które łączył jeden mianownik: teoria ponad praktyką; i mają tego dość. Jest to związane nie tylko z kulturą uczenia rodem z XIX wieku, której nie potrafimy porzucić ani skutecznie zmodernizować od lat, ale też z tym, że żadne miejsce nie daje takich szans na sprawdzenie się w praktyce niż firma działająca na określonym rynku, więc każda szkoła na tym polu przegrywa. W prawdziwej firmie nauka jest realistyczna i wiąże się z konkretnymi konsekwencjami podjętych decyzji. Opieramy się na rozwiązaniu wyzwań wobec których staje firma, zamiast teoretyzować. Pamiętaj, że pierwsze 20 lat życia ty też spędziłeś głównie na nauce. Nic dziwnego, że młodzi chcą coraz więcej robić, a mniej czytać o robieniu.
- Wykorzystaj historie – Storytelling to nie tylko trend podbijający serca marketerów w dużych korporacjach. To język za pomocą którego adresat przekazu naprawdę się angażuje. Wykorzystuj case studies, stosuj lessons learned, opowiadaj, wspominaj, wyciągaj wnioski – nie musisz być wybitnym mówcą motywacyjnym, ani sprawnym nauczycielem czy psychologiem. Historie twojej firmy, które mogą wiele nauczyć kryją się w każdym pokoju, przy każdym biurku. Ogromny potencjał kryją w sobie również historie większych czy mniejszych porażek, choć wielu menedżerów woli spychać je w obszary niepamięci, zamiast wykorzystać jako doskonałe lekcje.
- Podziel na kawałki – trudno dziś wyobrazić sobie młodego, aktywnego zawodowo człowieka, który będzie w stanie korzystać z zasobów i treści dystrybuowanych jako elearning w dłuższych partiach. Tryb życia, przyzwyczajenia, ale także model pracy coraz częściej pozwala nam na to, aby skupić się na kilka, może kilkanaście minut. Produkowanie kilkudziesięciominutowego szkolenia wideo z myślą o tym, że widz z pełnym zainteresowaniem obejrzy całość jest zaklinaniem rzeczywistości, która działa inaczej. Dziś znacznie częściej uczymy się nieformalnie, przy okazji, a nawet z nudów. To nie znaczy, że mamy uczyć się źle – dzielmy większe kawałki na mniejsze i nauczmy się właśnie tak serwować wiedzę.
- Wykorzystaj społeczność – zdecydowana większość przedstawicieli pokolenia Y twierdzi, że przy decyzji zakupowej bardziej ufa społeczności, niż reklamom. Podobnie jest w szkole – to co mówi nauczyciel można w kilkadziesiąt sekund zweryfikować za pomocą smartfona połączonego z internetem. Mimo, że społeczność internetowa, to często ludzie, którzy nawet nie znają się nawzajem osobiście, to świetnie sprawdzają się jako drużyna. Stawiajmy przed nimi wyzwania, które mogą podejmować razem i dajmy im możliwość kontaktu. Platformy LMS w których odbiorcy byli anonimowi, a szczytowym osiągnięciem komunikacji było moderowane forum to już przeszłość. Co więcej: społeczność z trudem zidentyfikuje nasze słabości i luki w wiedzy. Można to traktować jako zagrożenie, ale znacznie lepiej myśleć o tym w kategorii darmowego feedbacku.
- Zapewnij bezpieczeństwo – nie chodzi mi bynajmniej o ochronę oprogramowania przed wirusami czy atakami hakerów z Chin (choć nie polecam zaniedbywania tych spraw), ale zrozumienie, że uczyć możemy się tylko w warunkach bezpiecznych. Uczący ma prawo popełniać błędy i na etapie uczenia się nie powinien się bać, że taki błąd będzie się wiązał z poważnymi konsekwencjami. Przypomnijcie sobie swoją pierwszą lekcję podczas nauki jazdy i od razu zrozumiecie o czym mowa. Ten punkt jest trudny przy jednoczesnym przestrzeganiu punktu pierwszego – znacznie trudniej jest zapewnić bezpieczne środowisko do rozwoju, jeśli opieramy się na praktyce, a nie teorii.
- Bądź szczery u nie olewaj – żyjemy w czasach, które zmierzają do pełnej automatyzacji wszystkiego. To zrozumiałe. Mają w grupie kilka tysięcy uczących się pracowników, najłatwiej jest oprzeć się o automatycznie generowaną informację zwrotną. Świat distance learning to jednak nie są testy, SCORM i obliczanie wyników. Nawet jeśli czasy zmuszają nas do ograniczenia szkoleń w fizycznej formie, to jednocześnie na rynku jest wiele narzędzi, które pozwalają spotykać się online i dyskutować. Jest to trudne, bo wymyka się uregulowanym godzinom pracy i scenariuszom szkoleniowym, ale jednocześnie jest niesłychanie wydajne. Przypomnijcie sobie model 70:20:10 – tylko 10% naszej wiedzy zawodowej wynosimy z sali szkoleniowej. Reszta to uczenie społeczne, nieformalne i relacje oparte na zaufaniu i sympatii.
- Nauka to proces – ludzie nie uczą się nowych rzeczy ot tak, po jednodniowym szkoleniu. Wie to każdy, kto mierzył się choćby z modele Kirkpatricka – czym głębszy poziom, tym większa fikcja. Zdobytą wiedzę trzeba pogłębiać, pielęgnować, a przede wszystkim móc wykorzystać w praktyce. Krzywa zapominania jest bezlitosna – badania pokazują, że już po kilku dniach zapominamy zdecydowaną większość tego, czego nas nauczono. Myśląc zarówno o ludziach, jak i o narzędziach, trzeba pamiętać o tym, że uczenie się i rozwój to proces, który nigdy się nie kończy. To jak dobieramy narzędzia nie powinno być wypadkową budżetu oraz aktualnego dostępu do wiedzy i ekspertów, ale przemyślaną strategią.
Te siedem wskazówek można wykorzystać na różne sposoby. Wcale nie musi to być rozwinięta strategia.
Zobaczmy to na przykładzie:
Większość firm traci dużo czasu i pieniędzy podczas tradycyjnych szkoleń na próbę wyrównania wiedzy uczestników i ustawienia wspólnego punktu startowego. Pracowałem kiedyś dla firmy, w której standardem był comiesięczne 6-godzinne spotkania w sprawie wdrażania nowych produktów i rozwiązań. Ze zgrozą zauważyłem, że w każdym takim spotkaniu marnujemy prawie godzinę na udzielenie wszystkim podstawowych informacji o tym, czego dotyczy spotkanie i czego się nauczymy. Część osób była doskonale poinformowana, część nie wiedziała nic, a jeszcze inni – opierali się na plotkach zasłyszanych na korytarzu. Stworzyliśmy więc społeczną platformę pracowników (a w zasadzie wykorzystaliśmy część intranetu), aby dzielić się z nimi informacjami i aby oni – w imię modnego modelu flipped classroom – mogli uzupełnić wiedzę jeszcze przed spotkaniem. Społeczność nie raz też wykryła luki w naszych teoriach zanim jeszcze ogłosiliśmy je na publicznym spotkaniu z zarządem. Bezcenne. Nawet nie wiem, kiedy wykorzystaliśmy bezwiednie większość z siedmiu punktów opisanych powyżej