Oczywiście, z mojego punktu widzenia są to firmy, z którymi ja współpracuję na tym polu. Jak każda osoba z tego środowiska mam więc mocno zaburzony obraz rzeczywistości i wydaje mi się, że webinaria to przede wszystkim domena średnich i dużych biznesów. Na szczęście na ratunek przychodzi nam statystyka. Może, w tym wypadku, nie traktowana, jak poważna nauka, ale raczej próba ujęcia zagadnienia za pomocą liczb. Bo, jak powszechnie wiadomo – liczby nie kłamią.

Webinaria w liczbach

Ja liczby wziąłem z Brand24, bo od dawna monitoruję polski internet pod kątem tego, kto i w jaki sposób dyskutuje o webinariach. Trzeba przecież trzymać rękę na pulsie. Dla każdego, kto robi podobnie nie będzie więc niespodzianką TOP 20 największych influencerów:

Od razu zaznaczę, że wszystkie dane dotyczą okresu 3 miesięcy. Nie będę się też angażował w opisywanie niuansów działania Brand24 – jest to narzędzie popularne i dla każdego dostępne, więc można sobie samemu sprawdzić czym jest share of voice.

Pierwsze trzy miejsca z pewnością nie dziwią – na podium znajdziemy prawdziwych gigantów. Na uwagę zasługuje fakt, że jedna firma, dwoma wpisami w social media skutecznie oddziałuje na prawie pół miliona osób. Jakże widowiskowo robi się marketing w wielkich korporacjach! Na szczęście dalej jest już mniej dołująco dla przedstawicieli MŚP i mikro. Wydawać się wręcz może, że webinaria stają się domeną właśnie tych małych i niekoniecznie perfekcyjnie zorganizowanych i dofinansowanych. Nie, żebym twierdził, że jakiś tam SAP jest oazą perfekcji na pustyni badziewiarstwa, ale jednak co korpo, to korpo.

Kto za tym stoi

Jeśli jednak na chwilę zapomnimy o zasięgu, a sprawdzimy, kto o webinariach dyskutuje, to ta sama tabela zaczyna mocno zaskakiwać. Tym razem filtrujemy ze względu na aktywność poszczególnych podmiotów. Bardzo proszę:

Na próżno szukać tu wielkich marek. Są za to prawdziwi ludzie, a niektórzy z nich produkują się w social media niemal codziennie, zachęcając do udziału w webinariach – głównie własnych lub jakoś stowarzyszonych w ten czy inny sposób. Co prawda, suma szacowanego wpływu tej dwudziestki stanowi jakieś 6% wpływu samego tylko Microsoftu. Oni potrzebowali 804 wpisy, Microsoft – 2. Nie zmienia to jednak faktu, że z punktu widzenia SEO zasięg, nawet największy, jest mniej ważny, niż ciekawa, regularnie publikowana i – uwaga, uwaga – unikatowa treść. Dlatego Google coraz częściej na hasło „webinarium” zwraca nam na pierwszych pozycjach wyniki niewielkich serwisów czy blogów poświęconych… no właśnie – czemu? Pora prześwietlić trochę dokładniej naszą listę TOP 20 najwytrwalszych.

Kto robi webinaria

Zamiast męczyć was biogramami, zacytuję wybranych, bo co prawda nie po słowach ich poznacie, a po czynach, ale internetowe biznesy wciąż dobrze działają w duchu fake it till you make it, więc oprócz słów niewiele nam zostaje. Pierwszy na liście jest Piotr Czechowski.

i dalej, żeby rzucić trochę światła na temat, kolejni bohaterowie:

Ciekawostką jest Tomasz Bartuzel, który na prywatnych kanałach social media, dotarł dalej, niż jego pracodawca:

Zresztą, napisać tak o panu Tomaszu, to nie napisać nic, bo Prudential z fajnym tematem, prowadzonym przez profesjonalistę (pozdrawiam Cię Darku), nie znalazł się nawet w pierwszym tysiącu (czyli najpewniej nie znalazł się wcale) tego zestawienia. Za to pan Tomasz sam ogarnął 2,5 tyś. osób, co samo w sobie nie jest złe – może po prostu Prudential ma taką strategię? Lecimy dalej:

Na miejscu 4 i 5 państwo dzielący nazwisko i biznes:

…niestety, nie dowiemy się w czym, bo Facebook zabrania nam dostępu do tego wpisu i pozostaje nam nacieszyć się jedynie zajawką, która dużo nam obiecuje, ale w sumie nie wiemy co, bo kończy się gwałtownie …

Oczywiście moglibyśmy tak długo i namiętnie, bo podstawowa lista ma 1000 pozycji, ale nie o to chodzi. Dalej jest podobnie: rozwój osobisty, skuteczna sprzedaż, języki, waluty i kryptowaluty, szczęście, spekulacja, zdrowe życie. Styl komunikacji też jest taki, że copywriter zaciska nerwowo szczękę, ale do grupy docelowej widać trafia.

Jakieś wnioski?

Webinaria to bardzo demokratyczne i powszechne narzędzie, choć jeszcze parę lat temu wydawało się, że technologia może być barierą dla wielu.

Pierwszy wniosek jest taki, że aby robić webinaria nie potrzebujesz niczego, oprócz czasu, komputera i internetu. Zanim wielkie firmy zaczęły wykorzystywać webinaria na poważnie, maluczcy weszli już na kolejny poziom. Może nie jakości, ale przynajmniej doświadczenia.

Choć statystyki tego nie pokazują, to zdecydowana większość webinariów jest obecnie robiona z wykorzystaniem zwykłego laptopa i kamery internetowej. Inwestycja w lepszy mikrofon wydaje się być czymś ponadstandardowym, a twórcy skupiają się na tym czy trafiają do właściwych osób. Webinaria stały się więc mocnym narzędziem sprzedaży i marketingu. Albo powiedzmy to sobie jasno: sprzedaży!

W tzw. lejku sprzedażowym są w dalszym ciągu dosyć wysoko, bo znacznie trudniej jest zrobić dobre webinarium, niż wysłać mailing, więc trzeba dobrze planować swoje akcje – najpierw odpowiednio wyszukiwać i segmentować odbiorców, a dopiero później serwować im show na żywo. Nie zmienia to jednak faktu, że mali sięgają po to narzędzie odważnie, jakby od zawsze było z nimi.

Mnie rzuciło się w oczy również to, że w bardzo wielu postach nie pada słowo „webinarium”. Jeśli gdzieś pojawia się informacja, że spotykamy się tego dnia, o tej godzinie, pod tym linkiem, to w zupełności to wystarcza. Może jest to błąd, bo ludzie wyszukują jednak webinaria i głupio tracić potencjalnych widzów tylko dlatego, że nie umieściło się tego słowa w opisie na facebooku, niemniej jednak widocznie to działa – ludzie klikają i wiedzą, co rozbić.

W ciekawej pozycji stawia to największe firmy, które niedawno chciały zabłysnąć przed klientami i konkurencją robiąc webinaria, a tu się okazało, że w zasadzie wszyscy je robią. To jest, swoją drogą, jakiś błąd poznawczy, bo niby wszyscy robią, a co chwilę trafiam na firmę, która dopiero zaczyna, a w dodatku nie ma na tym polu konkurencji w swojej branży.

FRSI w projekcie Sektor 3.0 to świetny przykład tego, że można wykorzystywać narzędzia mądrze i bez zbędnego epatowania wizualnością.

Najwięksi uczyli się webinariów za oceanem, gdy były one modne zanim u nas w ogóle zagościł na dobre szerokopasmowy internet. Tam nauczyli się, że webiarium to przede wszystkim głos i slajdy, czyli taki trochę podcast z prezentacją w tle. Wiąże się to zarówno z tym, że mało kto chce słuchać sprawdzonych metodyków tego tematu, a po drugie – Stany są ogromne i nie w każdym zakątku mamy sieć 100/100 Mbps. A z przekazem trzeba umieć dotrzeć również do rolnika z Alabamy lub nauczyciela z Nebraski, który łapie sieć lub nie, w zależności od łaskawości zjawisk natury.

Dziś, w Polsce, sytuacja jest już całkiem inna. Mamy do wyboru wiele narzędzi, ceny sprzętu i oprogramowania spadają do poziomów akceptowalnych nie tylko przez profesjonalne telewizje. Duże firmy stoją więc przed wyzwaniem jak się wyróżnić. Część z nich wybiera drogę wizualną, pełną animacji i wirtualizacji, co zbliża je faktycznie do telewizji. Często jednak zaniedbują wartości merytoryczne, a jeszcze częściej – warsztat webinariowy, a więc cały ciąg wiedzy i doświadczenia na temat tego jak planować, prowadzić i moderować webinaria. A wiem to bez wsparcia liczb, bo praca z firmami to moja codzienność i zarazem wyzwanie, żeby było mądrze i skutecznie, nie tylko ładnie.