Bez względu na to czy pracujesz na sali szkoleniowej, uczelni, przed ekranem komputera. Czy bliższe są Ci facylitacje lub fascynujesz się EdTech – właśnie jesteśmy świadkami niespotykanej nigdy wcześniej katalizacji w zakresie digital learning. Masowo uświadamiamy sobie, że edukacja, przynajmniej na jakiś czas, będzie musiała się przenieść z sal szkoleniowych i konferencyjnych na serwery i platformy internetowe. Pisałem o tym nie tak dawno na EPALE w tekście Edukacja w czasach zarazy. Tekst wydawał się na czasie, został przetłumaczony na cztery języki, ale i bardzo szybko życie zaczęło pisać kolejne rozdziały.
Nie ma dnia, żebym nie dostawał choć kilku zapytań o to, jak sobie z tym poradzić, jak wejść do świata digital i czy to w ogóle możliwe, żeby przenieść te wszystkie procesy dopracowywane i udoskonalane przez lata. Uświadamiam sobie, że moim obowiązkiem nie jest zarobić na elearningu (bo nagle wszyscy go potrzebują), ale sprawić, żeby moi i Twoi uczniowie, a także uczniowie naszych klientów nie powrócili za jakiś czas do swoich biur głupsi, niż są obecnie.
Z drugiej strony widzę, jak kolejne firmy korzystają z epidemii i dyskontują fakt, że dziś technologia w e-learningu stała się potrzebna, jak nigdy dotąd. W zasadzie słowo „niezbędna” mówi wszystko. I tak sobie myślę, że potrzebujemy czegoś więcej, niż sprytnie robionego marketingu. Korzystanie z okazji, gdy rynek sam się buduje na niespotykaną wcześniej skalę nie jest złe, ale od edukatorów wymagać trzeba chyba nieco więcej.
1 Comment
Koniecznie, jestem za. Dlatego będę wspominał tu i tam o tym, co tu się dzieje. Bo warto, też tak sądzę.