Pierwszy raz w studio
Cokolwiek w życiu robisz, możliwe jest, że prędzej czy później ktoś zaprosi cię do jakiegoś studio. Może będzie to audycja telewizyjna, a może internetowe webnarium. Na telewizji znam się raczej przeciętnie, ale webinariów wyprodukowałem ponad tysiąc, swoje widziałem i niejedno przeżyłem.
Tak czy inaczej – warto być przygotowanym do nowego wyzwania. Dziś praktyczny poradnik o tym, co musisz koniecznie wiedzieć, aby poradzić sobie w studio. Zapraszam!
Skoro już doczytałeś do tego miejsca, to trochę za późno, żeby ci mowić, że najlepiej jakby cię do tego studio wzięli z zaskoczenia, to przynajmniej nie zdążysz się zestresować. Mleko się rozlało, to musimy działać.
Pracując na żywo po raz pierwszy prawie każdy boi się (może podświadomie, ale jednak), że zawiedzie jako prowadzący, albo gość. Niby gość ma łatwiej, bo tylko odpowiada na pytania, ale poziom trudności nie definiuje poziomu stresu, ani prawdopodobieństwa problemów. Wiadomo, może pogrążyć nas sporo elementów związanych z technologią, choćby internet może okazać się za mało stabilny podczas transmisji, a laptop zbyt humorzasty, ale co będzie, gdy ty zawiedziesz?
W zasadzie to nic. Co prawda, może „braknąć ci języka w gębie” lub możesz „dostać głupawki”,ale na wstępie zapewniam cię, że takie sytuacje praktycznie nie mają miejsca i są zjawiskiem rzadkimi jak jednorożce, albo Yeti. Wiadomo, że istnieją, ale mało kto je widział na własne oczy. W praktyce nawet najbardziej zestresowani jegomoście na widok czerwonej lampki jakoś się mobilizują i w lepszym lub gorszym stylu brną przed siebie, przepychając poszczególne składowe tematu do szczęśliwego końca. Znacznie gorzej mają ci, którzy są pewni siebie aż za bardzo. Tak bardzo, że zapominają się przygotować.
Jeśli jesteś ulepiony akurat z tego gatunku gliny, która jest podatna na stres, możesz zwrócić uwagę na parę aspektów, które zmniejszą ryzyko problemów z samym sobą:
Tomasz Kammel na planie pierwszego sezonu realizowanej u nas audycji sam przyznał, że występ przed internetową publicznością to dla niego nowość.
Najważniejsze fakty, daty, nazwy, nazwiska, przygotuj sobie w formie notatek lub wypisz na tablicy suchościernej czy flipcharcie (poza kadrem). To nie wstyd zerknąć w notatki, szczególnie gdy podajesz konkretne dane czy cytujesz wyniki badań. Dużo mniej profesjonalnie jest się pomylić i nie zauważyć błędu. Tomasz Kammel, który prowadził kiedyś jedno z realizowanych przeze mnie webinariów, sam położył sobie na podłodze w naszym studio kartkę z notatkami, opierając ją o poduszkę, która była wcześniej elementem scenografii. Na samym początku webinarium pokazał tę internetowo-telewizyjną „kuchnię” o przyznał, że sam nie jest omnibusem i odczuwa pewien stres, bo w audycji internetowej występuje pierwszy raz. Ileż to razy opowiadałem już anegdotę o Znanym Serialowym Aktorze, który był tak pewny siebie, że nie zauważył, że weszliśmy na antenę i przez dobre kilkanaście sekund bawił się komórką…
W dużych telewizjach, tych staroświeckich, oglądanych na telewizorze, też mają swoje patenty. Często wydawca czy prowadzący robią wszystko, aby gość nie zorientował się co jest grane, szczególnie przy wejściu na żywo. Już wiele razy słyszałem opowieści frontowe: „Stary, no więc byłem w tej telewizji, nawet mi nie powiedzieli co i jak, tylko mnie posadzili i nagle prowadzący zaczął gadać do kamery… A ja siedzę, jak ten kretyn…, nie wiem czy to próba, czy to już…”. Ten brak empatii to jednak wystudiowana przez lata taktyka. Czym mniej wiesz, tym mniej myślisz. Skup się na swojej robocie, a pozostali zrobią to samo i wszystko będzie dobrze.
Poprawność językowa to ważny elementu pracy z tekstem i mową na żywo. To, co można poprawić w wystąpieniu, co może nawet nie zostanie zauważone, w przypadku nagrań czy transmisji będzie zarejestrowane i zapamiętane. Może nawet zostaniesz memem.
Było kiedyś u nas takie nagranie z człowiekiem, który mówił często „w każdym bądź razie”, nawet zdając sobie sprawę z tego, że to błąd. Jednak nie był w stanie kontrolować tego w wyniku stresu towarzyszącego wystąpieniu. Niestety nie wiedział tego realizator, a przy tym nawet jakby wiedział, to niewiele mógł zrobić. Nie chcę oczywiście bagatelizować znaczenia denerwujących nawyków i wad językowych, które potrafią bardzo irytować i są skuteczne metody pozbywania się ich, ale nie o tym jest ten fragment. W każdym razie co innego „yyyy”, a co innego, gdy „w miesiącu lipcu większa połowa miała przekonywujący argument na temat włąnczania się do projektu po najmniejszej linii oporu”. Dodam tylko, że w całym tym zdaniu jedynie „włanczanie” zostało podkreślone przez edytor tekstu jako błąd, choć bez trudu można w nim znaleźć jeszcze cztery inne.
Przed wystąpieniem przed kamerą warto sprawdzić najpopularniejsze błędy językowe, bo może na liście znajdzie się taki, który popełniasz od lat, a nawet o tym nie wiesz.
Studio greenscreen to z pewnością wyzwanie dla początkujących, bo okazuje się, że trzeba odnaleźć się w wirtualnej rzeczywistości, która niewiele ma wspólnego z tym, co zastaniesz na miejscu. Widzowie oglądają stworzoną w komputerze dekorację, a ty ściany, podłogę, trochę kabli i sporo sprzętu, który sprawia wrażenie, że bardzo łatwo się o niego potknąć.
Przykładowe studio może wyglądać tak, jak nasze lub podobnie. Oto nasze:
To, co dominuje, to zielony kolor w tle nagrania. Może on dotyczyć jedynie ścian, ale zdarza się, że zielona jest również podłoga. W wersjach podstawowych widziałem też zielone prześcieradło. Działa, choć oczywiście pozostawia wiele do życzenia. Tak czy inaczej realizatorzy dosyć chętnie korzystają z „greena”. Dzieje się tak dlatego, że chcą stosunkowo niewielkim nakładem kosztów opracować sobie różnorodne scenografie do swoich produkcji.
Scenografia taka jest przygotowywana wcześniej w komputerze, ale cała sztuka polega na tym, żeby jakoś umieścić ją za plecami osób występujących. I znowu przydatny jest komputer, ale żeby trik taki był możliwy komputer musi umieć samodzielnie rozpoznać wszystko to, co powinno być usunięte z obrazu i zastąpione wirtualną scenografią. Najprościej to uzyskać poprzez zastosowanie wyraźnego koloru, który łatwo będzie odseparować od elementów, które usunięte być nie powinny.
I stąd wzięła się zielona ściana. Komputer zastępuje wszystko, co zielone wybraną przez realizatora scenografią. W przypadku naszego studio dzieje się to w czasie rzeczywistym, a komputer w zasadzie jest nowoczesnym, multimedialnym mikserem. Dlatego możemy na przykład nadawać na żywo webinaria w wirtualnej oprawie.
Pytanie, które zazwyczaj pada przy tej okazji: dlaczego akurat zielony. Dlatego że, wyłączając rośliny i niektóre gady oraz płazy, typowych gość studia raczej nie ma koloru zielonego jako naturalny odcień skóry czy innych części ciała. Oczywiście wyjątek stanowi garderoba i dodatki, ale do tego wrócę za chwilę. Kolor zielony jest na tyle selektywny, że najprościej go wykluczyć z obrazu. W szczegóły wchodził nie będę.
Niby każdy wie, że na green nie można się ubrać na zielono, bo człowiek zniknie. Jednak to nie zamyka listy zakazów. Chciałbym oprzeć tę część na dobrych radach, ale jakoś łatwiej przekazać mi, czego absolutnie nie wolno robić, niż doradzić jak ma być.
A więc co następuje – zakazane są:
Może się zdarzyć, że usłyszysz, że dobre studio poradzi sobie z tymi ograniczeniami. To prawda, niedobre też. Ważny jest jednak efekt końcowy. Czy bardziej utrudnimy realizację materiału przez to jak się ubraliśmy, tym bardziej będzie on połatany i przypudrowany w etapie postprodukcji, żeby cokolwiek rozsądnego uzyskać. Niektóre projekty w programach do montażu to wręcz cała epopeja kroków, których celem jest zamaskowanie niedostatków na etapie kręcenia materiału. „Ty to wiesz, ja to wiem – mówi montażysta – ale klient nie zauważy”. A nie zauważy, bo nie wie na co patrzeć. Ale może jego klient będzie wiedział.
Temat trudny zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn. Kobiety zazwyczaj boją się, że jak trafi jedna z drugą przed lustro dziewczyny, która na co dzień maluje różne Dody czy inne Sarsy, to skończy z emploi ostatniej lafiryndy. Dla facetów za to wizyta w studio często jest pierwszą okazją do kontaktu z pudrem i boją się, że im się spodoba.
Trochę winna jest telewizja i ochoczo zaimportowany z Zachodu zwyczaj nakładania prezenterom maski z fluidu i pudru. Widać to szczególnie w serwisach informacyjnych, gdzie prowadzący zazwyczaj mają rysy twarzy uboższe, niż manekiny na wystawach sklepowych. Tak się przyjęło, że musi być po amerykańsku i już.
W internecie odpuszczamy sobie nieco ten teatr kukiełek i make-up służy nam do tego, aby człowiek wyglądał lepiej, a nie gorzej. Ukrywamy drobne niedostatki cery, nie chcemy przede wszystkim, aby twarz „świeciła się” w kamerze. I w większości wypadków to tyle. Oczywiście są wyjątki, ale zasada jest taka, że musisz, drogi gościu, czuć się dobrze ze swoją twarzą. A przynajmniej nie gorzej, niż przed przyjściem do nas.
W naszych warunkach najczęściej bywa tak, że paniom polecamy działania we własnym zakresie lub z naszą niewielką pomocą. Bo dziewczyny zazwyczaj wiedzą, co chcą osiągnąć, są raczej świadome tego, co im się podoba, a już na pewno tego, co się nie podoba. I nie ma co się za bardzo wtrącać w tę rzeczywistość.
Inaczej z facetami. My nie zauważymy nawet krzywo zawiązanego krawata, więc wchodzenie z nami na wyższe pułapy estetyki, to jak zabieranie Chińczyka na degustację serów. Też może się zakończyć biegunką i bólem brzucha. Recepta na większość facetów brzmi: woda, ręcznik, puder – w tej kolejności.
Widok z punktu widzenia osoby występującej.
Są różne techniki rejestracji czy transmisji, i to one często narzucają realizatorom, a pośrednio też tobie, pewne wymogi. Jeśli produkcja jest na żywo, to raczej nie będzie czasu i okazji do powtórek. Trzeba więc wszystko ustalić na początku i później się tego trzymać. Pamiętaj, że nawet zły plan nie jest najgorszy, póki wszyscy wykonują go równocześnie. Problemy pojawiają się wtedy, gdy ktoś wpada w ostatniej chwili na jakąś innowacje.
Zdarza się, że taka sytuacja ma miejsce bezpośrednio przed kamerą, a jej ofiarami są częściej nie debiutanci, ale rutyniarze na pierwszym etapie procesu, gdy wydaje im się, że na tyle dużo już przed kamerą przeżyli, że mogą wszystko. Jak masz prawo jazdy, to wiesz o czym mówię. To ten moment, gdy ci się wydaje, że jesteś najlepszym szoferem w mieście. Zazwyczaj wątpliwości pojawiają się, gdy parkując na ręcznym przestawiasz o pół metra alfę sąsiada.
Dobry realizator więc zadba o jedno – o ustalenie planu. Gdyby go dokładniej rozpisać, to byłby to może nawet scenariusz, ale w naszych warunkach często nie ma na to czasu, szczególnie, że goście-eksperci nie bardzo chcą pisać o tym, o czym będą mówić. Zawsze jednak, bezwzględnie, powinno być ustalone jak realizujemy nagranie, co po czym następuje i w jaki sposób.
Warto przedyskutować też sytuacje awaryjne, bo można je opanować w taki sposób, żeby nie zaszkodziło to ani nagraniu, ani transmisji. Jeśli więc czujesz, że czegoś nie wiesz, to zapytaj. Często realizator sam z siebie nie będzie zbyt rozgadany.
Widok z reżyserki zza pleców realizatora.
Jeśli zaś planujesz jakiś dłuższy monolog do kamery (na przykład: zostałeś zaproszony jako ekspert do poprowadzenia webinarium), to poćwicz trochę przed. Większość osób tego nie robi. A większość moich klientów im na to pozwala (inna sprawa, że nie zawsze mają na to wpływ). Często słyszę od klienta: „Nasi eksperci to są renomowani (prawnicy, lekarze, inżynierowie, trenerzy itd.), a do tego wykładowcy akademiccy, więc będzie dobrze”. Mało co jest w stanie odebrać mi wiarę w ludzkość, jak wykładowca akademicki pierwszy raz mierzący z się kamerą, który ma nagrać kilka-, kilkanaście minut. Nie mówię, zdarzają się wyjątki o których później wspomina się latami, ale sporo jest też takich z zaburzonym genem tajmingu.
Podobno ludzie inteligentni dużo czytają. Dobrze jeśli czasem też zerkną na własne materiały. Przy czym nie zawsze są one własne. Najczęściej występującym materiałem w studio powinien być rzecz jasna scenariusz, ale zazwyczaj jest to prezentacja ze slajdami. Czym firma lub gość wyżej w hierarchii sukcesu, tym większa szansa, że za prezentacją swoi jakiś ghost writer w postaci junior ktoś tam assistant lub specialist. I to dobrze, bo ludzie po studiach mają pracę.
Ale jednocześnie niemal tradycją są poprawki na kolanie w ostatniej chwili, a ostatnia chwila zazwyczaj powinna służyć wyciszeniu się, a nie grzebaniu w slajdach. No ale tak to już jest, dlatego najważniejszym softem w studio jest Power Point.
Ja rozumiem, że błędy się zdarzają, a twarde dane trzeba sprawdzić pięć razy (z czego trzy razy już w studio), żeby nie puścić w świat nieprawdziwych informacji, ale odpowiednie przygotowanie się wcześniej to oznaka nie tylko profesjonalizmu, ale i szacunku dla własnej firmy i branży, którą się reprezentuje. W tej części moje rady brzmią tak:
Jeśli się za bardzo rozpisałem i doświadczyłeś przeciążenia (o tym temacie już niedługo też napiszę), to skorzystaj z dobrej rady:
Te sześć pytań do podstawa, którą wbija się do głów studentom kierunków dziennikarskich i para-medialnych od razu na pierwszym roku. Jeśli potrafisz odpowiedzieć na nie lub przynajmniej kojarzysz, gdzie szukać odpowiedzi, to jest światełko w tunelu.
Jeśli nie – uciekaj ze studia i zerwij kontakty ze wszystkimi, którzy namawiali cię do tego, żebyś wystąpił.