Moją intencją dziś nie jest czepianie się drugiej największej wyszukiwarki treści na świecie, bo sam z niej korzystam namiętnie, niemniej jednak czym więcej rozmawiam z „biznesami”, które dzięki YouTube (lub przy jego wsparciu) funkcjonują, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że problemy z YouTube mogą dotknąć każdego, a nawet na dobre zniszczyć jego model biznesowy. A dzieje się tak dlatego, że trochę mało czasu poświęcamy na zgłębienie tego, jak to wszystko w ogóle działa.
YouTube wciąż jest postrzegany jako serwis wideo, który daje nam nieodpłatnie możliwość oglądania zasobów wideo, włączając w to również możliwość publikowania własnych. Dostaliśmy za darmo świetne narzędzie, którego rynkowa wartość jest ogromna, choć jej nie doceniamy.
W powyższy przykład nie wliczam nawet specjalistycznego oprogramowania, które trzeba by nabyć lub napisać, aby móc przechowywane pliki multimedialne dystrybuować i odtwarzać. W przypadku YouTube po prostu wrzucasz wideo i nie martwisz się o różne standardy kodowania czy rozdzielczości. Po prostu wideo jest i działa. Tak magicznie i prawie od zawsze.
Pomijam już fakt niewycenialnej wartości dostępu do społeczności i narzędzi biznesowych pozwalających na konwersje widzów w klientów, czyli robienie biznesu. Dotyczy to nie tylko youtuberów żyjących z emitowanych reklam i akcji sponsorowanych, ale też edukatorów. No bo gdzie dotrzemy lepiej do tak szerokiej publiczności, jeśli nie przez YouTube?
W czym jest problem? Są co najmniej trzy:
Pierwszy problem dotyczy nie tylko YouTube, ale wielu serwisów społecznościowych. Korzystając z nich zawodowo, prowadzimy biznes w oparciu o obce zasięgi. Twoje suby na YouTube czy lajki na Facebooku biorą się nie tylko ze świetnej jakości treści i dobrze wykonanej pracy marketingowej, ale przede wszystkim z tego, że opierasz się na zasięgu wielomiliardowej społeczności. To jest społeczność danej sieci, a nie twoja, mimo że często każe nam się tak myśleć.
Nie twierdzę, że należy zrezygnować z social media, ale jedynie przestrzegam: opieranie swojego biznesu na cudzym zasięgu to bardzo ryzykowna gra. Nagła zmiana zasad może zaboleć, a nawet zniszczyć biznes.
Powyższy przykład pokazuje, że dla dużych korporacji ten film jest zbyt trudny, aby mógł być kojarzony z ich markami.
Gdy stajesz do konfrontacji z takimi markami jak O2, BBC, Domino’s Pizza, Pepsi, Walmart, Johnson & Johnson czy L’Oreal, to nie masz szans. Nawet tematy „szczytne” w swych celach, w których blasku można by się ogrzać CSR-owo, niewiele zmieniają, bo 400 godzin materiałów co minutę sprawia, że YouTube nie ma możliwości pochylić się nad każdym z maluczkich. Dla świętego spokoju nie pochyla się więc nad nikim i nie pochyli się też nad tobą. To jednak prowadzi nas wprost o do problemu numer 2:
Powiedzmy, że jest to specyficzny obraz symbiozy, bo w rzeczywistości dajesz więcej, niż otrzymujesz, choć nie oznacza to, że otrzymujesz na tyle mało, że nie warto. Niemniej jednak stanowisz ziarnko w tej klepsydrze, która cały czas jest napełniana (1 500 000 000 zalogowanych użytkowników i ciągle przybywa). Bez jednego ziarenka mechanizm nie przestanie działać, za to ty bez klepsydry będziesz tylko pyłkiem. YouTube nie utrzymałby się bez filmów takich jak twoje, bo nie miałby na czym zarabiać, ale twojego braku nie zauważy. No właśnie – jego siła to miliony takich, jak ty i miliardy chcących to oglądać.
Na to nic nie poradzimy. Sęk w tym, że w tej klepsydrze są też większe kamienie szlachetne, które w większym stopniu mogą pozwolić sobie na coś więcej. Z drugiej strony – całą tę masę trzeba jakoś ogarnąć i oczywiście nie da się tego robić ręcznie. Póki się nie wychylasz jest OK, ale w razie czego nie masz szans w starciu z większym.
Twój świetny content może więc zostać zablokowany lub mogą na nim zarobić ci, dla których wskazanie ciebie jako winnego naruszenia praw autorskich jest na rękę. Dzieje się tak dlatego, że automatyczny system wykrywania naruszeń praw autorskich, znany jako Content ID, nie jest zbyt inteligentny, biorąc pod uwagę zadania, jakie się przed nim stawia. System weryfikuje nagrania pod kątem podobieństwa do innych, znanych klipów i jeśli wystąpi podobieństwo w ścieżce dźwiękowej (ergo: użyłeś znanej muzyki), to wyciąga odpowiednie sankcje. Jeśli system przypasuje muzykę do właściciela, to może się zdarzyć tak, że to właściciel będzie zarabiał na twoich widzach (zyski z reklam emitowanych w twoich filmach trafią do niego). Posiadasz muzykę z legalnego źródła? To tylko twój problem, bo Content ID nie sprawdza faktur z Audiojungle, tylko ocenia, jak potrafi najlepiej. A najlepiej nie potrafi.
Działanie mechanizmu Content ID opisywałem już wcześniej, również krytycznie. Nie zmienia to jednak faktu, że ochrona własności intelektualnej jest bardzo ważna i bez niej nie ma przyszłości. Wcześniej zdarzało się, że mało uczciwi paserzy treści wrzucali na swoje świeżo utworzone kanały kilkadziesiąt popularnych filmów nagranych z telewizji (np. kabarety) i osiągali gigantyczną oglądalność w kilka dni, zanim mechanizm Content ID wykrył problem lub właściciel materiału zgłosił roszczenie. Jednak te kilka dni wystarczyło, żeby nieźle zarobić na reklamach. Jeśli więc wierzysz w postulaty wolnej kultury i myślisz, że to dobrze, że takie treści są w internecie za darmo, to może choć trochę mierzi cię to, że ktoś na tym złodziejstwie zwyczajnie zarabia. Teraz stało się to trudniejsze, ale znowu – chcąc dobrze, YouTube nie oszczędza najmniejszych. Działa wedle zasady, że skoro jest wojna to muszą być ofiary.
W tym wypadku problem polega na tym, że możesz odwołać się od niesprawiedliwej czy błędnej decyzji Content ID (bo YouTube nie ukrywa, że boty też się czasem mylą), ale odpowiedź na roszczenie trafi do dużej wytwórni, której utwór „bezprawnie” wykorzystałeś. Jeżeli w związku z roszczeniem wytwórnia uzyskała prawa do zarabiania na reklamach emitowanych na twoim kanale, to nie zrobi nic, albo po prostu będzie odrzucała twoje wyjaśnienia „bo tak”. Pozostaje ci tylko kontakt z opiekunem ze strony YouTube. Nie masz takiego? No właśnie…
Bo jak inaczej określić sytuację, gdy korzystasz jako twórca z tego serwisu, ale jednocześnie nie chce ci się zgłębić jego najistotniejszych funkcji? Sam robisz sobie poważną krzywdę.
Pomijam już fakt, że YouTube wybiera polecane filmy na podstawie twojego, bazując de facto na jego opisie czy słowach kluczowych, więc – idąc tematyką – może zaproponować film twojej konkurencji. Czy chciałbyś pokazać swojemu szefowi, że dzięki tobie wasza konkurencja reklamuje się na waszej stronie za darmo? Dokładnie taki będzie efekt, a wystarczyło tylko odznaczyć jeden checkbox i nie byłoby sprawy.
Ten problem dotyczy tego, że mało komu chce się tak naprawdę zgłębić wszystkie narzędzia, które YouTube posiada i w jakikolwiek sposób je przemyśleć. Wykorzystujemy go, jak wrzutnię do wideo, z której możemy czerpać, ale to wideo traktujemy jakby było stworzone w latach 90., gdy nie było jeszcze mediów społecznościowych i pozycjonowania. Źle nadajemy tytuły, o opisach często zapominamy, a słowa kluczowe? Zdaniem niektórych, dwa wystarczą. W ten sposób całkiem sprawnie utrudniamy naszym klientom znalezienie naszych materiałów.
Spójrz na przykład z boku. To jest kadr z kanału Łódzkiego Urzędu Marszałkowskiego. Film „Zaklinacz koni” powstał w ramach akcji „Mamy to w Łódzkiem”. Takim inicjatywom zawsze kibicuję, bo uważam, że za mało mówi się o lokalnych osobowościach, filtrując nieustannie media przez pryzmat Warszawy. Szkoda tylko, że kanał ma włączone reklamy. Dam sobie rękę uciąć, że nikt w UMŁ nawet nie sprawdza konta AdSense, zresztą film ma zaledwie ponad 300 wyświetleń, więc wiele nie zarobili. Tego typu sytuacje dzieją się z jednego powodu: ktoś nie do końca radzi sobie z YouTube i nie wyłączył opcji zarabiania na reklamach. Może ją zupełnie pominął, a może pomyślał sobie, że dodatkowy pieniądz się przyda. Tak czy inaczej, taka strategia, lub jej brak, nie przystoi poważnej instytucji i ciekawej inicjatywie.
Internet to nasz własny Dziki Zachód. Żyjemy w czasach sieciowego bezprawia. Nie oznacza to, że wszędzie króluje anarchia i przemoc, ale że dojrzałe reguły i zasady jeszcze się nie wytworzyły. Tak samo wyglądała motoryzacja na przełomie XIX i XX wieku. Jeździły już samochody i świat powoli się do nich przyzwyczajał, ale ciągle debatowano po której stronie drogi powinno się poruszać, jakie będą zasady ruchu. Pomijam już fakt, że każdy nowy model samochodu oznaczał w zasadzie zerwanie z poprzednimi przyzwyczajeniami i rozwiązaniami. Sposoby zmiany biegów, wysprzęglania, hamowania – czyli pewna uniwersalność w prowadzeniu każdego pojazdu, którą znamy dziś, wytworzyły się dopiero po kilku dekadach. Dziś wsiadając do legendarnego forda model T nawet byśmy nie ruszyli. Za to współczesne przepisy i regulacje są coraz bardziej dopracowane. Nie twierdzę, że zawsze dobre, ale jednak z roku na rok zostawia nam się coraz mniej miejsca do interpretacji.
Podobną drogę przechodzi Internet. Jeszcze kilkanaście lat temu było oczywiste, że zasoby sieci są za darmo, dziś mamy coraz więcej serwisów opartych o płatne subskrypcje. Internet miał być redutą wolności, tymczasem dla własnego dobra sami zakładamy sobie ograniczenia. Pomijam już fakt, że pozwalamy się śledzić i analizować nasze zachowania zupełnie obcym firmom. Aż strach pomyśleć jaka droga jeszcze przed nami. Myślę, że nasze dzieci będą z politowaniem myślały o czasach, gdy rodził się Internet i nie uwierzą, gdy będziemy im opowiadali, jak to wszystko kiedyś wyglądało. Tym samym, mamy obowiązek nadążać za rzeczywistością, bo od nas te zmiany zależą. Jeśli nie będziemy aktywnymi użytkownikami, to nigdy nie wprowadzimy takich zmian i ulepszeń, na których nam zależy. A to oznacza, że oddamy naszym dzieciom ten największy wynalazek naszych czasów trochę popsuty. Bo tak to już jest, że problemy z YouTube są często problemami z jego użytkownikami.
Jeśli wydaje ci się, że omówiony przeze mnie temat jest abstrakcyjny i dotyczy jedynie amatorów, to spójrz na poniższy przykład. Wszystkie zrzuty ekranowe zostały zrobione w dniu publikacji artykułu i pochodzą z oficjalnych kanałów YouTube:
Oto kanał popularnego banku. Na pierwszy rzut oka wygląda na profesjonalną robotę. Jednak, gdy przewiniemy kanał w dół…
Okazuje się, że w Podobnych kanałach bank reklamują swoją konkurencję, a także firmy z innych branż. Żeby było jasne – żadna z tych firm nie zapłaciła za taką formę reklamy. Zostały dobrane na postawie podobnego pozycjonowania się na treści. No więc sprawdźmy, jak się ma sytuacja u pierwszego na liście tych szczęśliwców…
Okazuje się, że mBank również reklamuje swoją konkurencję, a także producenta karmy… i kogoś jeszcze.
Poznajcie Turma da Mônica… no to kliknijmy!
Bardzo fajny kanał z filmami dla dzieci. W ten sposób przeszliśmy krok po kroku z poważnych kanałów bankowych do świata rozrywki. Banki zaś zrobiły sobie nawzajem przysługi, akceptując wzajemną reklamę na swoich kanałach.
Aby uniknąć takiej wpadki wystarczy wejść na własny kanał i wyłączyć opcje „Podobne kanały” po prawej stronie. Są to maksymalnie 4 kliknięcia, licząc od momentu zalogowania. Tyle, że trzeba wiedzieć jak i gdzie kliknąć… Żeby nie pastwić się nad przykładami powyżej postanowiłem skontaktować się przez kanał każdego tych banków i zasugerować zmianę układu. Tak naprawdę klikając między polecanymi kanałami znalazłem 8 czy 9 banków powielających ten schemat, po czym poddałem się, bo trochę szkoda mi było czasu. Zobaczymy…
2 Comments
Trafny tekst,który daje do myślenia a mnie jako osobę żywo zainteresowaną nowymi mediami wyczula na wiele kwestii z których nie zdawałam sobie sprawy.
Filmy na YT pomagają się zareklamować, nie musisz się kombinować przy dostosowaniu wystawianego filmu czy teledysku. Więc jako kanał reklamowy zdaje egzamin. Tylko tyle mogę napisać o YT, resztę każdy wie co działa w tym rejonie..