Wideo weszło na stałe do katalogu narzędzi, którymi posługują się firmy w każdym rozmiarze i o każdym zasięgu, jeśli tylko kierujący nimi wierzą, że ich klient siedzi w internecie. Produkcja do sieci nie tylko jest tańsza, niż jakiekolwiek marzenia o klasycznych nośnikach, ale i coraz częściej pozostaje wewnątrz firmy – do pomysłu, poprzez wykonanie, na promocji skończywszy.
No właśnie, czy na pewno kończymy na promocji? Przez lata zauważyłem, że o ile ceny sprzętu i oprogramowania spadają, wiedza na temat ich wykorzystania rośnie, tak niekoniecznie w parze ze świadomością, że dobre wideo, to przede wszystkim dobra strategia tego, jak to wideo wykorzystać i – co najważniejsze – jakie konkretne korzyści może ono przynieść. No, bo jeśli pomysłu na to nie ma, to w zasadzie nie ma też sensu męczyć się z tym wideo. Jest wiele innych tematów na które można wydać firmowy budżet na: marketing, szkolenia, wsparcie sprzedaży – niepotrzebne skreślić.
Pierwsze, co wielu przychodzi do głowy, to zarabianie kasy na swoim wideo. Możliwości są co najmniej dwie: kasa z reklam i bezpośrednio z dostępów do wideo. Obie te możliwości sprawdzą się jedynie wtedy, gdy osiągną skrajny pułap swojej wydajności. Kasa z reklam, a więc YouTube, sprawdza się tylko tam, gdzie możesz liczyć na naprawdę duży zasięg liczony w widzach, którzy oglądając wideo, obejrzą też reklamę. Zmuszony więc jesteś do ciągłego publikowania nowych treści, a same treści powinny być na tyle uniwersalne, żeby każdy z filmów przyciągał co najmniej kilkadziesiąt tysięcy widzów. I tak co tydzień.
Musisz uwzględnić też, że kwoty, jakie YouTube płaci za reklamy są ściśle związane z jakością grupy odbiorczej. Wideo skierowane do masowego widza, ale – z marketingowego punktu widzenia – niemającego potencjału zakupowego, może zarobić mniej, niż można by się spodziewać przeliczając stawki CPM. Musisz więc tworzyć dużo i dla odpowiedniego widza.
Jeśli masz na to czas, to możesz liczyć na kilka tysięcy przychodu z reklam w każdym miesiącu. Zapewne nie jest to szczyt Twoich marzeń, szczególnie, że mówimy tu tylko o przychodzie, nie uwzględniając kosztów związanych z produkcją i promocją produkcji treści. No i model taki ciężko jest wyskalować jeśli specjalizujesz się w danej, ograniczonej zasięgiem, dyscyplinie. Psycholog z wykształcenia, który ma lekkie pióro i dobrze się czuje przed kamerą, ma możliwość robienia audycji na wiele tematów i naprawdę może liczyć na wielu widzów. Tak się stanie, jeśli oprócz odpowiedniej jakości i motywacji, autor zrozumie, że na YouTube dla masowego widza, nie ma co filozofować. Materiał powinien być łatwy w przyswojeniu (co nie oznacza, że prostacki). Czym więcej wiedzy na wysokim poziomie, tym trudniej osiągnąć zasięg od którego zaczynają się pieniądze, bo najzwyczajniej w świecie brakuje widzów. Na filmie obejrzanym przez 10 tysięcy widzów można zarobić 3-4 dolary, a więc nie starczy nawet na dobrą pizzę.
Jeśli więc rozpychasz się w nieskończonej ramówce YouTube, ale jednocześnie czujesz, że nie możesz osiągnąć sukcesu, bo twoi widzowie wydają się bywać na co dzień w nieco innych miejscach, to jest to podstawa do tego, aby zastanowić się czy nie postawić sprawy wprost: może trzeba sięgnąć po kasę bezpośrednio, ale nie opierać się na jałmużnie od reklamodawców?
Kilka lat temu, na jednej ze współorganizowanych przeze mnie minikonferencji, temat ten fajnie opisał Tomek Brożyna z Vintom, trochę na przykładzie własnego narzędzia, ale nie tylko. Zachęcam do obejrzenia.
Obecnie coraz więcej serwisów pozwala zarabiać na sprzedawaniu własnej wiedzy i doświadczenia, zamkniętych na przykład w formie wideo. Przykładem sukcesu jest polski Eduweb, w którym specjaliści uczą innych grafiki, fotografii, animacji czy tworzenia stron internetowych. Serwis wiele lat dochodził do obecnego poziomu, który jednoznacznie wiąże się z tym, że aby zarabiać na swoich umiejętnościach trzeba być naprawdę dobrym. Nikt nie zapłaci za coś, co w bezpłatnej formie można znaleźć właśnie na YouTube. I żaden marketing tego nie zmieni.
Jednak cele marketingowe też mogą być mierzalne, a nawet powinny, więc twoje wideo może pracować właśnie na tym polu. Przykładem jest aplikacja Vintom, która w zasadzie jest playerem, który umożliwia takie dystrybuowanie własnych materiałów wideo, aby pozyskiwać wiedzę o widzach wychodzącą daleko poza możliwości Google Analytics. Vintom potrafi na przykład zbierać leady w postaci różnych danych. Robi to w sposób całkiem jawny i jasny dla widza. Jeśli chcesz oglądać materiał wideo musisz zostawić swój adres e-mail lub inne dane. Oczywiście materiał musi być odpowiednio unikatowy i dobrze dobrany do grupy docelowej, bo w inny wypadku trudno będzie o takie akty szczodrości ze strony przypadkowych widzów. Płacą oni więc swoimi danymi, oczywiście wraz ze zgodą na ich przetwarzanie. Proste, ale skuteczne.
Jest kilka spraw, które pomagają w zbudowaniu świadomości tego czy twoje wideo pracuje dla ciebie:
Sęk w tym, że nie ma rozwiązań i recept uniwersalnych, dlatego każdorazowo przed takim wyzwaniem należy opracować własną strategię. Z doświadczenia wiem też, że na początku warto trochę poeksperymentować, nawet jeśli wiele znaków wskazuje, że obrana droga nie do końca jest optymalna. Pamiętaj – jeśli tworzysz multimedia i chcesz osiągnąć odpowiedni poziom, to potrzebujesz czasu. Musisz po prostu zacząć, popełniać błędy i się na nich uczyć. Nie tylko warsztatu, ale także pracy z gotowym materiałem. Po pewnym czasie niespodziewanie zauważysz, że efekty wreszcie zaczną cię miło zaskakiwać.